środa, 26 lutego 2014

Wbiegnijmy w 2013 rok...a może rowerem :)

Ok.. kilka dni mnie nie było, ale już ogarnąłem najważniejsze rzeczy i wróćmy do mojej opowieści. Tak, dziś opowieści "historycznych", a nie relacji z przygotowań do bieżącego sezonu.

Wkroczmy powolutku w 2013 rok. Podsumowując 2012 rok napisałem, że "apetyt rośnie w miarę jedzenia". I tak też było z moim bieganiem. Grzesiu, kolega z pracy, bardzo dobry triathlonista, biegacz, sympatyczny człowiek, już wcześniej mówił mi że zamierza zapisać się na triathlon na dystansie 1/4 Ironmena w Malborku - zawody z cyklu Garmin Iron triathlon. Cóż... już tak mam :). Poczytałem, zastanowiłem się...no w styczniu 2013 roku ja, Grzesiu i Daniel (również kolega z pracy), byliśmy już zapisani na tą niezwykle ciekawą imprezę. Przed nami przygotowania do 950 metrów pływania, 45 km jazdy rowerem i 10,5 km biegu.
Lubię wyzwania. Pomyślałem sobie, że przygotowania do triathlonu będą fajnym urozmaiceniem treningów stricte biegowych, poza tym będę mógł powiedzieć o sobie, że jestem też triathlonistą :). Próżność, prawda? :) Żartuje. Najważniejsze jest wyznaczanie sobie nowego celu.
Nadmieniam, że na liście startowej znalazło się jeszcze kilku grudziądzan, w tym mój serdeczny kolega Armin (towarzysz w Maratonie poznańskim), Kuba B i Paweł M, który udzielił mi kilku cennych uwag dotyczących techniki pływania. Dzięki Pawełku.
Jak tylko pogoda pozwoliła, rozpocząłem treningi rowerowe. Pożyczyłem na czas jakiś świetną szosówkę     (dzięki bardzo, i tu zainteresowany wie o kim piszę:)) i ...uczyłem się jeździć. Tak, moi Drodzy, uczyłem się jeździć. Jeśli ktoś uważa, że z tzw. górala wsiądzie na szosówkę i będzie gnał, to jest w lekkim błędzie. Oczywiście, nie zabrało mi to wiele czasu, żeby wyczuć rower i jego możliwości, ale początki były ekscytujące :).
Jeździłem, pływałem i biegałem...Pojawiły się pierwsze treningi, na tzw. zakładki...czyli po rowerze, natychmiast trening biegowy. I to też ciekawe doświadczenie, bo jak się okazuje podczas tych dwóch dyscyplin pracują inne mięśnie, inna jest biomechanika ruchu. Ale z czasem i do tego się przyzwyczaiłem.
Mijały miesiące treningów. Zbliżały się jednak pierwsze zawody biegowe.
28 kwietnia 2013 roku wziąłem udział w fajnej imprezie w Toruniu. Run Toruń. 10 kilometrowa trasa, która biegła miedzy innymi przez Motoarenę, ul. Szeroką okazała się dość szybka i ciekawa.
Udało mi się nawet wykręcić ówczesną życiówkę 44:43 netto, to niezły wynik. 188 miejsce na 814 niezwykle mnie cieszyło.
Na mecie oprócz bardzo fajnego medalu, czekała na mnie jeszcze przemiła niespodzianka. Miałem okazję zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie z Pawłem Januszewskim Mistrzem Europy z Budapesztu 1998 roku na 400 metrów przez płotki, olimpijczykiem z Atlanty, wielokrotnym mistrzem Polski. Przemiły, niezwykle skromy człowiek. Świetny sportowiec. Współtwórca mojego ulubionego programu w Radiowej Trójce "Biegam bo Lubię". Taka dodatkowa nagroda za pot na treningach.

No ok...na dziś tyle. Spadam.... W kolejnej odsłonie "pobiegniemy" jeszcze razem w Kwidzynie w Biegu Papiernika i w I półmaratonie śladami Bronka Malinowskiego Grudziądz -Rulewo, i skończymy na kilka godzin przed startem w Malborku, z którego przygotuję szerszą relację.
Trzymajcie się i trenujcie.

Acha. Chce jeszcze to napisać! W tym tygodniu spotkało mnie coś bardzo przyjemnego. Otóż, mój kolega Kuba, którego zainspirowałem (tak twierdzi :)) i zmotywowałem do biegania, po raz pierwszy przyznał się w komentarzu po swoim treningu, że zaczyna Mu to sprawiać przyjemność i bardzo mi dziękuje.
Kuba ja Ci dziękuję i gratuluję i powodzenia. Kolejna osoba "zarażona" moją pasją. Super!


niedziela, 23 lutego 2014

Rzeźnik - przygotowania...

Drodzy czytelnicy.
Tak,wiem, mieliśmy kolejnym postem rozpocząć wspólne bieganie w 2013 roku. Jednak po kilku treningach, przy przepięknej pogodzie i ukierunkowanych głównie pod kątem Rzeźnika postanowiłem pokazać Wam po raz pierwszy nasze przygotowania. Piszę "nasze" bo dotyczącą one zespołu M&M Grudziądz. Jeśli będę jednak dotykał statystyk, to dotyczyć one będą mojej osoby.
Przede wszystkim zintensyfikowaliśmy nasze treningi. W styczniu ponad 250 km, w lutym na dziś 243. Obłudny byłbym, gdybym powiedział, że nie czuję tego w nogach. Czuję. Jednak może nie chodzi o sam dystans, ale głównie o specyfikę poszczególnych treningów. Do tej pory był szereg podbiegów, treningi z plecakami o ciężarze 3 kg, obciążenia na nogi, bieg z oponą i długie wybiegania.
Dziś rano z Marcinem i Jego braciszkiem Maciejem "zaliczyliśmy" 26,5 km  w pięknej scenerii budzącego się dnia. Było energetycznie i efektywnie.
Do startu w Rzeźniku niecałe 4 miesiące. Ciężko pracujemy. Ufamy, że podczas naszej 80 kilometrowej przygody w Bieszczadach przyniesie to zamierzony efekt. Przecież nie po to tak długo tam będziemy jechali, żeby nie mieć szans pokonać "bestię":)
Kilka fotek z przygotowań.
Trzymajcie się i do "usłyszenia" w tygodniu.







piątek, 21 lutego 2014

Biegowy koniec 2012 roku...

Wracając do historycznych opowieści zakończmy 2012 rok.
Tak, to prawda, byłem już wówczas spełniony po maratonie w Poznaniu. Jeszcze długi czas żyłem tym biegiem. Zresztą, sentyment do pierwszego maratonu będę miał zawsze.
Kolejną imprezą, która stała się moim udziałem...i tu stop!Wróć! Która stała się naszym udziałem, bo biegłem proszę Państwa z Szanowną Małżonką Madzią, był XVI Bieg Niepodległości w Łubiance. 11 kilometrowy, urozmaicony dystans pokonaliśmy w dobrym stylu i nieco podniosłej atmosferze święta. 11.11.2012 roku malownicza trasa biegu stała się dla nas jednocześnie miejscem uczczenia tego jakże ważnego dnia. Nadmienić w tym miejscu pragnę, iż Madzia już jakiś czas systematycznie biegała, i nie była to nasza ostatnia wspólna impreza. Madzia biega po dziś dzień..Fajnie.


Kolejne tygodnie do końca 2012 roku zleciały na systematycznych treningach, oczywiście nie zważając na dni gorszej pogody, bo dla biegacza nie ma złej pogody, jest tylko nie odpowiedni ubiór :). Tak, moi Drodzy, biegać można w każdą pogodę.
Oczywiście w grudniu udałem się z Rodzinką na półmaraton Św. Mikołajów. To zdecydowanie jedna z najbardziej zwariowanych pozytywnie imprez biegowych, w których systematycznie uczestniczę. Tysiące biegaczy, którzy, w zdecydowanej większości traktują ten bieg jak swoisty performance. Oprócz atrybutów św. mikołaja otrzymanych w pakiecie startowym, jest wiele osób, które dodatkowo się przebierają, chociażby jest charakterystyczny biegacz-renifer. Przednia zabawa, super atmosfera.


Wydawałoby się, że w 2012 roku to już pozostaną tylko treningi. A tu proszę bardzo na kilkanaście godzin przed Nowym Rokiem, udało mi się z kolegą z pracy Danielem udać się do pod bydgoskiej Brzozy na VI Bieg Sylwestrowy. Pożegnalne z 2012 rokiem 10 kilometrów w sylwestrowym nastroju i tempie w Brzozie, okazały się bardzo dobrym pomysłem.
Tak Drodzy Czytelnicy przebrnęliśmy wspólnie przez cały Rok biegania. Spełniło się moje marzenie. Zostałem maratończykiem. Nabrałem także większej pokory do biegania poprzez doświadczenie z kontuzją. Co raz uważniej słuchałem mojego ciała i dostosowywałem do tego ilość pokonywanych kilometrów. Jednak, jak mówi banał..apetyt rośnie w miarę jedzenia. Koniec 2012 roku to jednocześnie początek 2013 ..i nowe plany, wyzwania.
O tym napiszę w weekend.
Cześć :)

środa, 19 lutego 2014

Bieg Rzeźnika...odsłona pierwsza

Z dziennikarskiego obowiązku, muszę uzupełnić ostatni wpis. Mianowicie, koleżanka Iza słusznie zwróciła mi uwagę, że w 2012 roku brałem udział także w biegu z cyklu Polska Biega. Warto dodać także, że uczestniczyłem w tym biegu razem z moją żonką, która dzielnie biega po dzisiejszy dzień.
Także sprostowałem to, co przez przypadek umknęło mi ostatnio. Przepraszam.

Rzeźnik. Skąd pomysł? Skąd wiedza, że taki bieg w ogóle jest organizowany.
Otóż, w ubiegłym roku widziałem kilkakrotnie na CANAL + reportaż pod takim samym tytułem Rzeźnik. Opowieść z 10-tego, jubileuszowego Biegu Rzeźnika. Przygoda, wspaniali ludzie, piękne krajobrazy, niezwykłe wyzwanie. Dzięki temu programowi, po raz pierwszy zakiełkowała myśl, że może wziąć w tym udział.
Kilka zdań o biegu z oficjalnej strony Biegu Rzeźnika:
Bieg Rzeźnika jest towarzyskim rajdem miłośników biegania i Bieszczadów. Blisko osiemdziesięciokilometrowa trasa wiedzie bieszczadzkim czerwonym szlakiem z Komańczy przez Cisną, góry Jasło i Fereczata, Smerek oraz połoniny do Ustrzyków Górnych. Limit czasu wynosi 16 godzin.
W tym roku już po raz jedenasty spotkamy się na starcie w Komańczy! Po raz jedenasty zapraszamy więc do zmierzenia się z trudną bieszczadzką trasą, innymi oraz – przede wszystkim – ze swoim partnerem (partnerką) i samym sobą. Mamy nadzieję, że pomimo gwarantowanego bólu udział w Biegu będzie dla wszystkich przyjemnością.
Start XI Biegu Rzeźnika odbędzie się jak zwykle z Komańczy, jak zwykle w piątek po Bożym Ciele: 20 czerwca 2014 o wschodzie Słońca (godzina 3:30). Biuro zawodów czynne będzie dzień wcześniej w godzinach 15:00-18:30 w Cisnej. Zakończenie Biegu odbędzie się 20 czerwca wieczorem w Cisnej.

Widzicie sami, że to już nie są żarty. Oczywiście temat także, prawie równocześnie z moimi przemyśleniami, zaczął podejmować ze mną podczas treningów Marcin F. Pod koniec roku postanowiliśmy, że spróbujemy się zapisać, bo wiedzieliśmy, że to podobno nie jest takie łatwe (o czym się przekonaliśmy wkrótce).
Jednak, jeszcze wcześniej, zanim uzgodniłem z Marcinem, że podejmujemy próbę zapisu, to pozwoliłem sobie na wykonanie telefonu do Dyrektora Biegu, ze zwykłym pytaniem, czy nie porywam się "z motyką na słońce". Znalazłem numer telefonu na stronie biegu. Przedstawiłem się, opowiedziałem o moich dotychczasowej przygodzie z bieganiem. Przesympatyczny Pan stwierdził, że śmiało mogę się zapisać i zmierzyć się z 80-cio kilometrową trasą. Miło się nam rozmawiało. Piszę o tym, bo jak się okazało, rozmowa ta nie była bez znaczenia przy zapisach.
12 stycznia Marcin z Bronką, o 15stej próbowali nas zapisać na bieg. Niestety, limit miejsc został wyczerpany w...12...minut...tak 12 minut. Szok. Bronka zadzwoniła do mnie ze smutnym głosem, że niestety nie pojedziemy w Bieszczady, przynajmniej nie pojedziemy tam aby uczestniczyć w biegu.
Biorąc pod uwagę, że bardzo miło nam się wówczas gawędziło,wieczorem napisałem smsa do Dyrektora Biegu, iż smutny Grudziądz nie dostał się. Nie minęło 15 minut, jak komórka się odzywa, i Pan Dyrektor Biegu poleca, aby następnego dnia rano raz jeszcze zapisać się w odblokowanym formularzu i deklaruje, że mamy miejsce z listy organizatora!!!!!
Radość, radość..zaraz zadzwoniłem do Marcina i Broni. Euforia!!!Jedziemy!

I tak właśnie stało się. Cel roku - XI Bieg Rzeźnika.
Od momentu, kiedy jesteśmy zakwalifikowani jako M&M Grudziądz (nazwę Bronia wymyśliła) trenujemy ciężko i sumiennie.
W kolejnych wpisach opowiem Wam o przygotowaniach, o badaniach pod kątem biegów długodystansowych, które wykonaliśmy z własnej inicjatywy, i na bieżąco będziecie widzieli jak trenujemy, żeby spełnić marzenie, kolejne marzenie.

http://www.youtube.com/watch?v=NwDhrgccaB4

Hymn powyżej brzmi nam podczas treningów!!!:))))






Bieg treningowy z plecakami z piaskiem  - 3kg.

Trzymajcie się i do "usłyszenia".

poniedziałek, 17 lutego 2014

Pierwszy maraton...satysfakcja, łzy wzruszenia, chwila refleksji.

Początek roku nie zapowiadał tego co ziściło się w październiku ... jednak po kolei.
Podczas treningów majowych nie odczuwałem bólu kolana już prawie w ogóle. Postanowiłem więc, że odświeżę sobie emocje związane ze startami w zawodach. 2 czerwca 2012 wystąpiłem w I Biegu pod Górę w Dąbrówce Królewskiej. Trasa zróżnicowana, pierwsza 5-tka płaska, ale w sporym zacinającym deszczu, no a druga 5-tka oddała sens nazwy biegu...pod górę. Impreza trudna ale bardzo fajna, którą polecam.





30 czerwca 2012 roku "patriotycznie" po raz kolejny wziąłem udział w grudziądzkim biegu. Zorganizowany przez MORiW wraz z Akademią Biegania I Bieg Trzech Plaż wiedzie dookoła jeziora Rudnickiego. Dystans 7-mio kilometrowy pozwala na uczestnictwo mniej zaawansowanych biegaczy, którzy na mecie mogą poznać "smak" indywidualnego zwycięstwa ze swoimi słabościami i radość z zawieszonego medalu na szyi
Ta impreza biegowa na stałe zapisana jest w moim kalendarzu startowym.








Przyszedł lipiec. Trenowałem uważnie, pilnie. Obserwowałem swoje gnaty :), które na szczęście nie odmawiały posłuszeństwa. We wcześniejszym wpisie nie wspomniałem o jednym istotnym fakcie. Kontuzja z początku 2012 roku wyeliminowała mnie z planowanego startu w maratonie w Toruniu. Tam chciałem spotkać się z królewskim dystansem po raz pierwszy. Niestety wspomniana kontuzja skutecznie przesunęła to przedsięwzięcie. Jednak w wakacje po kilku treningach stwierdziłem, że tak...przyszedł czas na to wyzwanie. Zapisałem się na Maraton w Poznaniu 14 października 2012 r. Namówiłem także serdecznego kolegę Armina na tą decyzję i rozpoczęło się odliczanie.
Podczas przygotowań dwa razy pokonałem trasę 30- sto kilometrową. Po raz pierwszy po treningu, jak się zatrzymałem z ogromnym bólem nóg, to nie wyobrażałem sobie tych kolejnych ponad 12-stu km. Ale powiedziałem sobie, że dam radę, że można.
Po drodze kolejne zawody, czysto treningowo pokonałem 10 km podczas Biegu Bronka Malinowskiego we wrześniu. Tradycyjna impreza, która powinna być bezwzględnie "zaliczona" przez grudziądzkich, i nie tylko, biegaczy.





Czas biegł co raz szybciej. 13 października pojechaliśmy do Poznania.  Tomir, Adam, Armin z Tancią i ja. Wieczorem odebraliśmy pakiety startowe. Rozlokowaliśmy się po umówionych noclegach. Koszulki, plastry, agrafki, buty, wszystko wieczorem starannie przygotowane. Sprawdzaliśmy każdy szczegół. Spałem dobrze, lecz czujnie. Przenocowaliśmy z Arminem u jego Przyjaciół w Swarzędzu, za co bardzo dziękuję w tym miejscu raz jeszcze. Obudziliśmy się o 6 rano. Start wyznaczony był na godzinę 10-tą. Wczesne śniadanko, trzy tosty z dżemem, słodka jak cholera herbata:) i staranne ubranie się.
Wyjechaliśmy chyba około 8.30. Chcieliśmy się jeszcze rozgrzać. Czułem już duże zdenerwowanie, emocje.
Po drodze spotykaliśmy co raz więcej biegaczy. Rozgrzewka... i wybiła godzina 10ta.
Wystartowaliśmy dość spokojnie. Od początku założyliśmy że biegniemy na 4 godziny i trzymaliśmy się zdyscyplinowanie czasom na pasku "4 godziny maratonypolskie.pl", które założyliśmy sobie na nadgarstki.
Każde kolejne 5 kilometrów w dobrym tempie, do kolejnych punktów z wodą, izotonikami, bananami, czekoladą, zamykaliśmy przysłowiową "piątką". Czuliśmy się bardzo dobrze. Na 14 kilometrze widzieliśmy jak ratownicy medyczni klęczą nad biegaczem. Sądziliśmy, że facet przesadził z tempem i "odcięło Mu prąd". Byłem na mecie w szoku dowiadując się, że ten Pan nie żyje. Zmarł...stał z nami na starcie, marzył tak jak ja...zmarł... :(


Nie wiedząc co się stało na trasie, biegłem dalej. Pojawiło się oznaczenie 30 km. Powiedzieliśmy sobie z Arminem, że wbiegamy w nieznane. Były to kilometry, których nigdy wcześniej nie pokonywaliśmy. Ale dawaliśmy rade. Z każdą minutą co raz bardziej wierzyłem, że dobiegnę. Na 35 km stała Pani z napisem BÓL JEST WAŻNY. Ubawiła mnie do łez, a hasło to jest jednym z moich ulubionych. Zmęczenie przyszło na jakimś 38 kilometrze. Trasa była lekko pod górkę, a moje nogi ważyły z tysiąc kilogramów... jednak zacisnąłem zęby. Spojrzałem w górę. Panie daj mi siłę...Za kilka minut oznaczenie 40 km, 41 km...tu siły wróciły. Wiedziałem, że dam radę, że spełnię moje marzenie.
Meta 4:06:25 netto....radość, ulga, łzy wzruszenia, satysfakcja.





Czułem się wspaniale. Zadzwoniłem natychmiast do domu, do rodziców. Wszyscy mi gratulowali, jednak przede wszystkim cieszyli się, że mnie słyszą, bowiem w mediach głośno już było o tragedii z trasy.

Zostałem maratończykiem. W wieku 35 lat pokonałem dystans, który półtora roku wcześniej wydawał się nieosiągalny. Co ja mówię, kosmiczny!!!!!
Kolejne dwa, trzy dni chodziłem ...wolniej, dziwniej...ale przeszczęśliwy!!!!
Armin, dziękuję Ci, że podczas mojego pierwszego maratonu towarzyszyłeś mi. Zaszczyt to dla mnie.
Pozostawiam teraz Was z Waszymi marzeniami...Pamiętajcie, że są osiągalne...ja 14 października 2012 roku swoje marzenie osiągnąłem.




A w kolejnej odsłonie, zostawimy na chwilę historie i zapoznam Was ...z Rzeźnikiem:)

sobota, 15 lutego 2014

I kontuzja...

No tak...stało się!
Początek roku 2012 roku przyniósł ból lewego kolana... . Chyba nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji i jeszcze styczeń przetruchtałem. Ale było coraz gorzej. Nie mogłem zupełnie wyprostować nogi. Byłem lekko przerażony, bo czynność (bieganie), która była dla mnie lekiem na wszelkie zło, zaczęła sprawiać mi ból.
Wizyta u ortopedy stała się faktem. Wyrok!!!!..zapalenie kaletki maziowej lewego kolana. Zalecana przerwa.

 http://www.medme.pl/zdrowie-a-z/choroby-a-z/zapalenie-kaletek-maziowych,464,0,1.html

Antybiotyk, rehabilitacja, zabiegi. Sądziłem, w mojej naiwności, że dwa tygodnie po wizycie u specjalisty i wrócę aktywności. Nic bardzie mylnego.
Zarzuciłem leki, krioterapia, jonoforeza, ..i moja próba po dwóch tygodnia lekkiej przebieżki. Niestety po 5 km zupełnie rekreacyjnego tempa ból wrócił...Strasznie mi było smutno:(((((
Lekiem okazał się...czas...Po dwóch miesiącach bezwzględnej przerwy w bieganiu wróciłem do leciutkich treningów...i było nieźle....
Tak Kochani, czasami jest tak,że najlepszym lekiem jest czas, przerwa w treningu. Wiem, jako biegacz najlepiej, że jest to trudne, ale czasami tak trzeba.
Maj był już zdecydowanie lepszy. Więcej pobiegałem...
Kolejny wpis będzie bardziej optymistyczny. Powrót do zawodów. Polska Biega, I Bieg Trzech Plaż i podjęta decyzja na jesienny bieg w Poznaniu...długi bieg...ale o tym kolejnym razem.
Pozdrawiam

piątek, 14 lutego 2014

Inwazja św. Mikołajów...Toruń 2011

Niesiony moimi sukcesikami w postaci ukończonego półmaratonu w Pile i 10 km w przyzwoitym czasie w Grudziądzu przystąpiłem jeszcze bardziej zmotywowany do kolejnych treningów. Następne miesiące, kilometraż zwiększałem i wszystko wyglądało nieźle. Będąc już mocno zakorzeniony w środowisku biegowym, zasłyszałem o fajnej imprezie w Toruniu. Setki zakręconych ludzi w czapkach św. Mikołajów i czerwonych koszulkach pokonuje półmaraton w piernikowym mieście. Z Marcinem F postanowiliśmy, że kolejny start będzie właśnie podczas tej imprezy. Późna jesień 2011 roku była bardzo ciepła. Spokojnie można było rzetelnie trenować. Przyszedł 4 grudnia. Wyjechaliśmy rano z Marcinem i Danielem (moim kolegą z pracy) do Torunia. Pogoda sprzyjała. Pakiety startowe mieliśmy odebrane dzień wcześniej. Udaliśmy się linie startu, która zlokalizowana była w centrum Torunia, tuż obok pomnika Kopernika. Jak się okazało, szaliki mikołajowe z pakietów startowych zostawiliśmy gdzieś na trasie po kilku kilometrach, z uwagi ….no kurde ciepło było :). Trasa przez pierwsze 5 km biegła asfaltem, a później to dukty leśne. Mnóstwo św. Mikołajów,  i św. Mikołajki...mniej może święte, poprzez stroje :). Biegło się bardzo sympatycznie . Przednia impreza, na której bywam już każdego roku.
Trochę statystyk: 1744 sklasyfikowanych uczestników, miejsce 635, czas 1:48:15 netto...także ówczesna życiówka. Zadowolony wróciłem do Grudziądza.






 Jak się okazało za po kolejnych dwóch miesiącach "zapłaciłem" za brak fachowej wiedzy biegowej. Zwiększałem nierozsądnie obciążenia i nastąpiło nieuchronne..pierwsza kontuzja- przewlekłe zapalnie kaletki lewego kolana.
O objawach, leczeniu urazu i powrocie do treningów w kolejnym wpisie.
Trzymajcie się, pozdrawiam słuchając mojej kochanej Trójeczki:)

środa, 12 lutego 2014

Kilka miesięcy po pierwszym oficjalnym starcie...

Wiecie co? Wczoraj napisałem, że kolejna meta była już na dystansie półmaratonu. To nie tak łatwo jednak przyszło. Po kolei jednak ...
Po udanym debiucie w Polska Biega wiedziałem, że bieganie staje się mą codziennością. Wspaniałą codziennością! Zwiększyłem stopniowo dystans treningowy do 8 km podczas jednego wybiegania. Trasa Strzemięcin - skrzyżowanie w Mniszku stało się podstawową odległością. Zostawiłem tam litry potu. Miałem lepsze ale i gorsze dni. Jednak z równą zaciętością i systematyką trenowałem kolejne miesiące. Chyba w lipcu, tak w lipcu, wychodziłem na kolejny trening i spotkałem Marcina F. Chwilę porozmawialiśmy i zapytał o postępy i plany. Po chwili rozmowy zasugerował, żebym spróbował zwiększyć dystans i umówiliśmy się na moją pierwszą dyche. :)))
Wybiegliśmy, wyszło w sumie prawie 11 km, ale przyznam Wam, że wiedząc jaki mnie dystans czeka w połowie treningu chwilę marszu zrobiłem...twierdząc, że to tak profilaktycznie:) Czułem mimo wszystko, że przekroczyłem znowu pewną granicę. Treningi 10,11,12 km stały się częstsze. Któregoś dnia chyba także w lipcu 2011 roku Marcin zapytał czy nie pojechałbym do Piły na półmaraton!!!??? Z przerażeniem myślałem o tym dystansie:), ale zgodziłem się. Byłem podekscytowany. Uznałem to za mega wyzwanie, i wówczas takim było. Sierpień ostro przetrenowałem, z najdłuższym jednorazowym wybieganiem na trasie 18 km. Po tym treningu czułem się wyczerpany, ale powiedziałem sobie, że te 3 kilometry to na oparach..a dam radę! :)

4 wrzesień 2011 roku. Rano z Rodzinką F udaliśmy się do Piły. Wjeżdżając do miasta widzieliśmy część przygotowanej trasy, która wiodła dookoła Piły. Start był o 11stej...słoneczko coraz wyżej. Nie tylko atmosfera robiła się gorąca, temperatura także, co mnie przerażało. Za chwilę start.







Muszę to napisać. Byłem dzielny!!! Po 15stym kilometrze widziałem kilka osób, które wymagały pomocy ratowników medycznych. Było ponad 30 stopni. Strasznie gorąco, a na trasie może łącznie kilometr trasy zacienionej. Trasę w głowie podzieliłem sobie na odcinki od punktów z wodą do kolejnych. Dobiegłem zachwycony. Spełniłem swoje marzenie. Na szyi zawisł mój pierwszy medal. Jest dla mnie niezwykle cenny!








Piłę opuszczałem zachwycony. 1021 miejsce na 2114 uczestników sklasyfikowanych z czasem netto 1:51:41 uznawałem za rekord świata:) Mój rekord świata! :) W drodze powrotnej "nagroda" w KFC w Focusie w Bydgoszczy - Zinger...smakował świetnie.Choć wyjście z auta i chodzenie stało się o dziwo mało komfortowe.
Uściski gratulacyjne mojej rodzinki w domu po powrocie stały się świetnym balsamem przeciwbólowym:)

Biorąc pod uwagę, że jutro nie napiszę, dodam tylko jeszcze dwa zdania. Tak rozpędzony po Pile w kolejny wrześniowy weekend wziąłem udział w Biegu im. Bronisława Malinowskiego w Grudziądzu 10 km.
Czas 46:16, 55 miejsce na 91 uczestników, to aby zadośćuczynić statystykom. Jednak najbardziej ciekawym doznaniem podczas biegu było trzykrotne wyminięcie mnie na trasie przez nieco bardziej "opalonych" biegaczy. Do dziś nie wiem co inaczej robię..ale efekt był taki, że byli szybsi...:)


W kolejnej odsłonie zaczniemy biegać zimą, i po raz pierwszy pojedziemy do Torunia na półmaraton św. Mikołajów...
Trzymajcie się

wtorek, 11 lutego 2014

Pierwszy oficjalny start..

Przyszedł czas na pierwsze żniwa po niezwykle ciężkich treningach początkującego, tłustego biegacza :) Szczerze przyznam, że nie  pamiętam dokładnej daty, ale był to chyba już maj 2011 i Bieg w ramach Akcji Polska Biega w Rudnickim lesie na dystansie 5 km.
Dystans ten nie przerażał mnie już, jednak nutka współzawodnictwa, kibice na trasie dodawały kolejnych emocji.Adrenalina rosła.
Biegałem treningowo na płaskiej trasie ze Strzemięcina w kierunku La Rive i z powrotem. Powiem Wam, że ten pierwszy bieg po leśnej trasie, z lekkimi podbiegami i zbiegami czułem w nogach strasznie długo, biorąc pod uwagę dodatkowo że na trasie dałem z siebie oczywiście wszystko :)
Zachowało się jedno zdjęcie na chwilę przed biegiem. Widać jaki byłem skupiony. Pamiętam także, że wówczas po raz pierwszy bardzo cieszyłem się, że dołączam do fajnego środowiska biegowego, do ludzi z pasją. Dziś, po kilku latach, wielu wspólnych imprezach biegowych znamy się co raz lepiej, wymieniamy spostrzeżeniami, wspieramy się w czasie kontuzji, dzielimy się emocjami z indywidualnych przedsięwzięć.

Po biegu, zmęczony poczułem po raz pierwszy tę satysfakcję przebiegnięcia przez linię mety. Cudowne uczucie.
Wiedziałem, że chcę to powtarzać. Nie spodziewałem się jednak, że kolejna meta będzie ...już na dystansie 21 km 97,5 m na początku września, podczas pierwszego półmaratonu w Pile.
Ale o tym, kto zmotywował mnie do tego, i jak przebiegły przygotowania , opowiem Wam w kolejnym odcinku historii mojej przygody z bieganiem.

p.s uspokajam jednocześnie...o Biegu Rzeźnika i przygotowaniach do niego wkrótce podam kilka informacji. Cały czas ostro z Marcinem trenujemy :)



poniedziałek, 10 lutego 2014

Początki...trudne początki

Tak...oj nie było łatwo. Cofnijmy się do lutego 2011 roku. Na czas budowy domu wynajęliśmy kawalerkę na Osiedlu Strzemięcin. Żyliśmy sobie tak z dnia na dzień. Praca, dom, praca. Zero aktywności sportowej, lub zdarzała się baaaardzo rzadko. Ważyłem już 107 kg. Któregoś dnia byłem pokopać piłkę z Rochem, moim drogim synusiem. Kilka chwil biegu za piłką sprawiało mi ..trudności...i wku....rzyłem się!!!
Postanowiłem więc, że starzeć się będę z godnością!!!
Następnego dnia ubrałem buty, jak się okazało idealne do biegania na moją stopę, dres i pobiegłem.
I tak biegłem całe 200, może 300 metrów i koniec. Dramat!!! Ale powiem Wam, że to jeszcze bardziej mnie zmotywowało, bo przestraszyłem się swoim brakiem kondycji.
Pierwszy marszobieg 3 kilometrowy czułem z trzy, cztery dni..ale nie czekając aż zakwasy miną, ubrałem się ponownie..za kilka dni ponownie...i przetrwałem początkowe 2 miesiące, które moim zdaniem w biegowej przygodzie zwykłego śmiertelnika są kluczowe.
Po tym czasie, zaczęło być miło, bo waga łazienkowa pokazywała mniej..i mniej. Zakupiłem nawet nowe baterie do owej maszyny, co aby mnie nie oszukiwała! :)
Nie bez znaczenia jest także fakt, że w bloku w którym mieszkaliśmy, mieszkają nasi Przyjaciele, a Marcin był już rocznym biegaczem i podglądając Go czułem, że też tak mogę.
Po 3 miesiącach twardej walki z zakwasami, bólem piszczeli, diety ( która na zawsze zmieniła moje nawyki żywieniowe) udawało mi się pokonywać 3, 4 kilometry...bez przerwy..tralalala :)
To była prawdziwa radość. Kurcze jaki byłem z siebie dumny. Powiedziałem sobie!Można!!
Poniżej moje pierwsze buty biegowe. Są okrutnie zajechane, ale mam do nich olbrzymi sentyment. Zaprowadziły mnie do innego, lepszego życia, o którym Wam opowiem.
Ale to w kolejnych odsłonach...

p.s Chciałbym jeszcze jedną rzecz dodać do wczorajszych postów.
Moi Drodzy. W moim blogu nie zamierzam się wydurniać i zgrywać wielkiego specjalisty od biegania. Nie jestem nim. Jestem osobą, którą pochłonęło bieganie, chcę dzielić się doświadczeniem , emocjami i być może pewnymi sugestiami, które wynikają z tysięcy pokonanych kilometrów.
Reasumując, nie będę zgrywał się na specjalistę, to obiecuję.


niedziela, 9 lutego 2014

Zmiany organizacyjne :)

Moi Drodzy!
Po konsultacjach Rodzinnych, postanowiłem spersonalizować nazwę bloga. Uważam, że kilka godzin po rozpoczęciu tej przygody jest to jeszcze dopuszczalne. Oczywiście od kilku godzin intensywnie myślę nad strategią wpisów. Chciałbym przyjąć taką konwencję, która w efekcie spowoduje, że każdego dnia będziecie tu zaglądać z ciekawością, co ów Zyga napisał, gdzie pobiegł, czym chciał się podzielić.
Mam już pomysł, który sądzę wdrożę w życie. Podzielę wpisy na te dotyczące historii mojego biegania. Podzielę się moimi emocjami z samego początku przygody biegowej. Dalej pokażę Wam otrzymane medale okolicznościowe, numery startowe, prześledzimy razem kolejne moje biegi oficjalne. Druga część wpisów będzie dotyczyła bieżących spraw, kolejnych planów startowych. Oczywiście w tym miejscu muszę już napisać o Biegu Rzeźnika. 20-21 czerwiec 2014 M&M Grudziądz, czyli Marcin Zygmunt i Marcin Fabiński. Staniecie się świadkami naszych przygotowań do jednego z najtrudniejszych jednodniowych ultramaratonów w Polsce.
No ok... Na dziś chyba już wszystko. Kibicujemy teraz skoczkom. Niech nasze Orły fruną....


Ok
Emocje opadły. Pierwszy krok za mną. Blog upubliczniony. Pojawiły się pierwsze komentarze pełne presji dotyczące poziomu redaktorskiego :).
Moi Drodzy. Proszę Was o kilka , kilkanaście dni cierpliwości i wyrozumiałości. Chciałbym poukładać sobie w głowie pewną fabułę wpisów. Ufam, że będzie ciekawie.






Dzień dobry:)

Dzień dobry :) Hmmm... zdaję sobie sprawę, że zakładanie bloga w dobie, kiedy jest to tak popularne, nie jest specjalnie oryginalnym przedsięwzięciem. Jednak postanowiłem i ja spróbować. Moja małżonka namawia mnie do tego już od dłuższego czasu. Pewne rzeczy publikuję także na facebooku... jednak tu chciałbym dzielić się systematyczniej, pełniej i w sposób uporządkowany z moimi ewentualnymi czytelnikami, historiami dotyczącymi mojej pasji. Bieganie... bo o tym będzie blog... cóż za niespodzianka, prawda? Tytuł nic nie podpowiadał:) Postaram się opowiedzieć Wam, dlaczego rozpocząłem tę przygodę, dlaczego dalej to robię, i dlaczego będę to robił, dopóki zdrowie pozwoli... Niewiarygodnym jest fakt, że kiedyś nie znosiłem biegać. Nie było to dla mnie przyjemne. Trudno się jednak dziwić, skoro po 200, 300 metrach szukałem SOR-u..zasapany, bez kondycji. Ok... na dziś starczy. Będzie mi niezmiernie miło "spotykać" się z Wami tu częściej. Pozdrawiam Marcin