sobota, 16 kwietnia 2016

Rzym...maraton...rodzina...wspomnienia

Nie było mnie tu jakiś czas. Z wielu powodów. Bardziej i mniej prozaicznych. Ale wróciłem i spokojnie, nie zamierzam oczywiście zaprzestać dzielić się z Wami moimi emocjami biegowymi i zwykłą czystą radością z pasji. Dziś zabiorę Was do Rzymu. Tak, do "wiecznego miasta". Nawet teraz, kilka dni po powrocie do kraju, nie mogę chwilami uwierzyć, że byliśmy tam całą Rodziną i że po raz 9 (oficjalnie) pokonałem tam Królewski dystans 42 km 195 m.
Zapraszam Was w podróż nad Tybr.....

Z kronikarskiego obowiązku dodam, że pomysł urodził się w ubiegłym roku, w październiku, może listopadzie. Zainspirowani Przyjaciółmi biegowymi, którzy wówczas zapisali się na maraton do Paryża, postanowiłem z Madzią że i my zrobimy coś "szalonego". Wybraliśmy Rzym,  22 edycję Maratona  di Roma. Jubileuszowa. Dlaczego 22 edycja jubileuszowa, bladego pojęcia nie mam :).
Bardzo szybko minął czas oczekiwania na tę imprezę. Już w tym miejscu, bezimiennie, chciałbym podziękować wszystkim, którzy pomogli nam w ogarnięciu niektórych rzeczy logistycznych. Bardzo, bardzo Wam dziękujemy. Dziękujemy za niekłamaną życzliwość wielu osób. To daje wiarę w drugiego człowieka. Choć trzeba przyznać, że Ci którzy okazali się jakiś czas temu "udawanymi przyjaciółmi", nadal zachowują się fatalnie i bezkrytycznie. Ot życie. Ale widocznie nie ma czego, tzn. kogo żałować.
Wylot mieliśmy zaplanowany na 9 kwietnia, Wstaliśmy wcześnie rano i wyjechaliśmy z domu w stronę Warszawy. Na Okęciu byliśmy około 10 przed południem. Pojawiły się pierwsze emocje. O 12.30 byliśmy już w powietrzu. Piękny, spokojny lot i około 14.10 wylądowaliśmy na Fumiciono, największym lotnisku w okolicach Rzymu.



Rzym przywitał nas piękną pogodą. Dość szybko znaleźliśmy autobus, który zawiózł nas na główny dworzec w Rzymie Termini, z którego metrem dotarliśmy na Via dei Verbiti 1, miejsca w którym mieliśmy sposobność i przyjemność nocować. Szybko zostawiliśmy rzeczy i udaliśmy się do Palazzo Dei Congresii, gdzie znajdowało się Biuro Zawodów.


Pakiet odebrany o 19:30. A do 20stej biuro było czynne. Stres opadł. Udało się. Szybki powrót do naszej miejscówki, kolacja i przygotowanie na kolejny dzień. Wstałem następnego dnia wcześnie rano. O 6:30 byłem już na śniadaniu. Węglowodanowe śniadanko i pojechaliśmy w komplecie w okolice Colosseum, gdzie był start maratonu. Piękna pogoda, tysiące uśmiechniętych biegaczy i ich bliskich, w otoczeniu zabytków które pamiętają początki naszej ery tworzą coś niepowtarzalnego. Colosseum, którego otwarcia dokonał w 80 r. n. e syn Wespazjana Tytus, stało się tym miejscem gdzie ponad 16 tys biegaczy wystartowało, a ponad 13 tys 800 dotarło na metę.



Około godziny 8:45 wystartowaliśmy. Przede mną było nieco ponad 42 km biegu po Wiecznym Mieście, w towarzystwie fantastycznych ludzi. Szczególnie Ci którzy zamierzali biec nieco dłużej okazywali swoją radość. To spora nauka była dla mnie. Nie zdążyłem do swojej strefy startowej i stałem na starcie z osobami które w planie miały pokonać ten dystans w ponad 5, 6 godzin. Widziałem ich uśmiechy, czystą radość. Zupełnie bez "spinki" na czas postanowili sobie zrobić święto biegania. Przekonany jestem, że takie święto przeżyli. Ja również. Choć pobiegłem nieco szybciej, to i tak postanowiłem sobie, że osiągnięty czas na mecie nie będzie najważniejszy. Pokonywałem kolejne kilometry i rozglądałem się dookoła. Chłonąłem tę atmosferę. Miałem okazję przebiegać koło najważniejszych zabytków Rzymu. W okolicach 18 kilometra trasa wiodła przez Plac Świętego Piotra. Tak, miałem łzy w oczach. Pomyślałem sobie, że w tak niezwykłe miejsce doprowadziła mnie moja pasja. Poczucie, że są ze mną najbliżsi, potęgowało tylko uczucie szczęścia i spełnienia.



Bieg trudny, bo i pogoda zrobiła się mocno nie biegowa. Słoneczko dało się we znaki. Jednak doping kibiców, dziesiątki mijanych Polaków na trasie i ich dobre słowa, zwykłe "cześć", "siema", "Polska gola":)), "dajesz"....pięknie niosło do przodu, do celu, do mety. Kilka solidnych kilometrów pokonałem w towarzystwie Patryka z Leszna. Dzięki kolego, za ten czas no i oczywiście gratuluje tak niezwykłego debiutu w maratonie.
No i dotarłem. Radość, spełnienie, wzruszenie. Przepiękny medal zawisł na mojej szyi.



3:50:19, tyle zajęło mi pokonanie 42 km 195 m. Dużo?Mało? Nie wiem. Czas był mniej ważny. Spełniłem swoje marzenie. Pierwszy bieg poza granicami kraju zdobyty. Zaczyna mi brakować słów, żeby opisać to co czułem, to co czuliśmy wszyscy.


Niedzielne popołudnie przyniosło jeszcze zwiedzanie Placu Weneckiego, Forum Romanum i  okolic Colosseum. Wieczorem szybko zasnęliśmy pełni wrażeń, emocji.


Kolejne dni spożytkowaliśmy jak najlepiej. Razem, zwiedzając to wyjątkowe, klimatyczne miejsce. Rzym jest piękny sam w sobie. Ujmujący są również Włosi, uprzejmi, weseli, pozytywni, tak bardzo inni od nas, Polaków, z klucza malkontentów. To bardzo symptomatyczne.








I pewnie przyszedł czas na podsumowanie naszej wycieczki. Ale zanim do tego przejdę, to muszę Wam powiedzieć i pokazać co spotkało nas w środę 13 kwietnia. Ostatniego dnia pobytu w Rzymie, mieliśmy możliwość uczestniczyć w audiencji generalnej w Watykanie, Byliśmy nieco zaniepokojeni faktem, iż mamy nie wiele czasu żeby pogodzić audiencję i  dotarcie na czas na lotnisko. Jednak zdecydowaliśmy się "zaryzykować" i udać się z samego ranka do Watykanu, Udało się nam znaleźć w dobrym miejscu na Placu Świętego Piotra. Jakie było nasze zaskoczenie, bo w odległości około 2 metrów przejeżdżał obok nas sam Papież Franciszek. Były łzy wzruszenia i ciche podziękowania że wszystko udało się,



A teraz kilka zdań refleksji. Tak, tak, było cudownie. Te wszystkie wspomnienia, raz że będą z nami pewnie jeszcze przez długie tygodnie, a dwa, że już na zawsze będą nas łączyły. A to bezcenne. 
Spędziliśmy w Rzymie cudowne 4 dni. Już teraz planujemy kolejne wyjazdy. czas zabrać się za zapełnianie skarbonek i może za całkiem niedługo będziemy mieli okazję razem budować nasze rodzinne wspomnienia.


2 komentarze: