20 czerwca 2014 roku to data, która dla mnie osobiście już zawsze będzie bardzo ważna. 20 czerwca o 3.30 wraz z Przyjacielem Marcinem Fabińskim rozpoczęliśmy bieg o inne, lepsze życie. Kolejne, ponad 14 godzin biegu - marszobiegu, na stałe zmieniło moje życie i podejście do wielu spraw. Postaram się Wam opisać te emocje, ból, łzy wzruszenia, modlitwę, która towarzyszyła mi podczas pokonywania kolejnych kilometrów. Mam nadzieję, że uda mi się choć na chwilę zabrać Was w Bieszczady, na trasę niemalże 80 kilometrowego XI Biegu Rzeźnika. Zapraszam!!!
18 czerwca 2014 r.
Wstaliśmy z Magdą bardzo wcześnie. Spakowani byliśmy już dzień wcześniej. Obudziliśmy dzieci, zrobiliśmy kanapki i w drogę. Przed nami było prawie 700 km do pokonania. Zdzwoniliśmy się z Fabiniakami. Chwilę po 5 rano spotkanie na trasie prowadzącej na autostradę do Łodzi, no i cóż...rura - w drogę. Po 12-stu godzinach, z przerwami na obiadek i inne "techniczne" przerwy, dotarliśmy do Komańczy. Tam był start biegu i tam też mieliśmy zorganizowany nocleg. W samej Komańczy nie było jeszcze czuć atmosfery imprezy. Nie ukrywam, że byłem lekko zawiedziony tym faktem. Jednak już w tym momencie Was uspokajam, bowiem kolejne dni zrekompensowały mi to w 100 %. Rozlokowaliśmy się w wynajętym domu, który korespondował z klimatem miejsca w którym przebywaliśmy.
Super! Podkreślam, że bardzo mi się podobało, czym mam nadzieję, przekonam moich Przyjaciół Fabiniaków. Sądzili, że miejscówka załamała mnie :), co nie jest zgodne z rzeczywistością!:)
19 czerwca 2014 r.
Pobudka około 8 rano. Dobrze się spało. Śniadanko i wyruszyliśmy w stronę Cisnej i Ustrzyk Górnych.
W Cisnej zorganizowane było Biuro Zawodów, gdzie odebrać mieliśmy pakiety startowe. Już po kilku km jazdy rozpostarły się przed nami przepiękne widoki. Bieszczady przywitały nas piękną pogodą. Krótka sesja fotograficzna i dalej w drogę.
Taaak, w Cisnej już była atmosfera biegu. truchtający biegacze, banery informacyjne, zdecydowanie więcej ludzi, którzy podobnie jak my, przyjechali realizować swoje marzenie i ich bliscy, którzy chcieli być tego świadkami. My z Marcinem mieliśmy także to szczęście być ze swoimi Rodzinami, najwierniejszymi Kibicami.
Sprawy organizacyjne w Biurze Zawodów mieliśmy zaplanowane na popołudnie. Cisną przejechaliśmy i obraliśmy kierunek na Ustrzyki Górne. Tam zaparkowaliśmy auta w miejscu, gdzie usytuowana była meta Rzeźnika, przy zejściu z Połoniny Caryńskiej. Tu miałem pierwszą wizualizację! Chciałem tu popołudniu kolejnego dnia wbiegać na linię mety. Pierwsze ciarki na plecach, pierwszy strach....
Cała ekipa Fabiniaki w składzie Marcin, Asia, Franek, Frodo i My, tzn ja :), Madzia, Roch i Tośka wspięliśmy się na Połoninę Caryńską. Może nie zupełnie na sam szczyt jednak wystarczająco już wysoko, aby poczuć z jednej strony wszechobecne piękno, a z drugiej strony, żeby poczuć co czeka nas na trasie biegu!!! Widoki jednak były zapierające dech. Cudownie.
Po zejściu z połoniny, Fabiniaki zaprosili nas na obiad w Wilczej Jamie, rewelacyjnie położonej knajpie. Wilcza Jama znajduje się jakieś 15 km za Ustrzykami Górnymi. Pysznie było!!!
Czas mijał. Należało powoli skupić się na tym, co było głównym powodem naszego pobytu w Bieszczadach. Wróciliśmy do Cisnej na obowiązkową odprawę dla zawodników, odebraliśmy pakiety startowe. Tak, tak, poczuliśmy rosnącą adrenalinę. Udało się nam zrobić zdjęcia z Marcinem Świercem ( fajne imię :)) Mistrzem Polski w biegach górskich. Przemiły człowiek, świetny zawodnik. Życzył nam powodzenia, co odebraliśmy jako talizman:).
Wróciliśmy do Komańczy około 20-stej. Szybko przygotowaliśmy w specjalne worki rzeczy na przepaki (worki zapewniał organizator), które należało zawieźć do Cisnej do Biura Zawodów. Jednak byliśmy w sporym już niedoczasie, w związku z tym nasze kochane żony pojechały do Cisnej, a my z Marcinem położyliśmy się spać.Oczywiście z emocji sen nie przyszedł szybko. Zasnąłem około 23 .
20 czerwca 2014 r.
Pobudka o 2 w nocy. Szybka toaleta, kawa, toaleta :). Wysmarowaliśmy stopy i inne wrażliwe miejsca wazeliną i chwilę przed 3 rano byliśmy gotowi do wyjścia. Na linię startu mieliśmy niecałe 10 minut. Szliśmy ... w milczeniu, jedyne kilka wymienionych zdań....chyba zdenerwowani, podekscytowani, gotowi jednak na rozpoczęcie przygody.
I etap Start - Przełęcz Żebrak 16,7 km
Wystartowaliśmy przy Urzędzie Gminy w Komańczy. Szeroka jezdnia pomieściła ponad 600 par, które w skupieniu, w cichych rozmowach czekało na wystrzał o 3.30. Słychać było brzmienie bębnów zespołu "Wiewiórka na Drzewie". O 3.30 wspólne odliczanie 4, 3, 2, 1...i ruszyliśmy! Trochę leniwy początek, jednak spowodowany tylko poprzez tłok. Z czasem zrobiło się luźniej...
Pierwszy etap był relatywnie łatwy. Mieliśmy naturalnie sporo sił, a przewyższenia jeszcze nie były zbyt wymagające. Przebiegaliśmy obok tak urokliwych miejsc jak jezioro Duszatyńskie. Około 4.50 wyglądało baśniowo, tajemniczo.
Na przełęczy Żebrak byliśmy nieco po ponad 2 godzinach.
II etap Przełęcz Żebrak - Cisna 15,4 km
Na punkcie kontrolnym na Żebraku byliśmy z 2, 3 minuty. Wypiliśmy po dwa kubeczki napoju izotonicznego i w drogę do Cisnej. Od samego startu padał z różną intensywnością deszcz. Na tym etapie pojawiły się już tego pierwsze efekty w postaci zdecydowanie większego błota. Odczuwaliśmy już w nogach pierwszy spory podbieg pod Wołosań na 1071 metrów. Z górki, pod górkę, z górki i pod górkę... . Do Cisnej dotarliśmy przed 8 rano, pokonując na ostatnich kilometrach tego etapu zejście, niemalże pionowe, obłocone z kamieniami, położone pod wyciągiem narciarskim. Oj działo się tam. Śmierć w oczach..aaaaa:)
III etap Cisna - Smerek 24 km
Przepak w Cisnej. Szybkie uzupełnienie bukłaków z wodą. Żurawina, żel energetyczny i w dalej w drogę. Wybiegając z Cisnej, byliśmy już "uzbrojenie" w kijki , które od tego momentu zgodnie z regulaminem można było mieć przy sobie. Najdłuższy etap przed nami. Jak się okazało niezwykle trudny i wyczerpujący. Wejście na Małe Jasło (1102 m) i dalej na Jasło (1153 m) chwilami w pionie mocno dało nam "w kość". Moim zdaniem, ten etap tak z perspektywy czasu, był bardzo trudny, jak nie najtrudniejszy. Długi, z dużymi przewyższeniami. Jednym z fragmentów tego etapu jest tzw. "Droga Mirka". Płaski odcinek, który udało się nam w całości niemalże przebiec w rozsądnym tempie, biorąc pod uwagę już kilometry w nogach i poziom zmęczenia. Strudzeni, głodni, docieramy do kolejnego punktu kontrolnego w Smerku. Tam oprócz bułek, o których już długo rozmyślaliśmy czekała na nas niespodzianka. Madzia, Roch, Tosia, Bronia, Franek no i Frodo.
Szybkie buziaki, łezka w oku, że są, że kibicują, że trzymają kciuki. Te chwile przysłoniły zmęczenie, które doskwierało coraz bardziej.
IV etap Smerek - Berehy Górne 12,7 km
Na punkcie kontrolnym zjedliśmy po dwie bułki. Wypiliśmy po dwa małe kubki coca-coli. Uzupełnione bukłaki z wodą i wyruszyliśmy w dalszą podróż. Już wcześniej słyszeliśmy, że wejście na Smerek jest bardzo męczące. Jak życie pokazało - Ci, którzy tak mówili, to nie kłamali. Ponad 50 km w nogach i kolejne wejście na 1222 m góry Smerek zabierało z nas kolejne pokłady sił. Oprócz bólu nóg jednak, strasznego, szczególnie przy zejściach, to czuliśmy się nieźle, a mentalnie bardzo dobrze. Zmęczeni lecz zmotywowani pokonywaliśmy kolejne kilometry. Po cichu prosiłem Pana Boga, żeby miał mnie na uwadze w natłoku swoich spraw. Uważałem szczególnie, żeby nie nabawić się kontuzji. Pod koniec tego etapu przebiegaliśmy przez schronisko PTTK Chatka Puchatka, gdzie żartobliwie głośno pytałem, czy chciałby kto kupić tanio buty biegowe:). Połonina Wetlińska pokonana.
Zejście do punktu kontrolnego, ostatniego przed metą, w Berehach bardzo uciążliwe. Strasznie bolało już wszystko. W tle rozpościerała sie już Połonina Caryńska, która była ostatnim etapem naszej przygody.
V etap Berehu Górne - Meta Ustrzyki Górne 8,9 km
Na ostatnim punkcie byliśmy rzeczywiście chwilkę. Kubek wody i w drogę. Przed nami Wielka Góra, na którą paradoksalnie dla mnie łatwiej było wejść, a trudniej zbiec. Od kilkunastu kilometrów każdy krok w dól był okupiony bólem. Jednak cicha modlitwa, fakt że na mecie czekają najbliżsi, dawał mi siłę, żeby zmierzać ku mecie!
Wejście na Połoninę Caryńską (1297 m) było mega trudne. Słoneczna pogoda, niemalże 70 km w nogach czuć było w każdym ruchu nóg, rąk, całego ciała.
Wówczas zajrzałem w głąb siebie. Powiedziałem sobie, że nie po to tyle kilometrów pokonałem, żeby teraz nie dać rady. Każdy krok był trudny, z bólem...ale zbliżałem , zbliżaliśmy się do mety.
Tak...liśmy.. się do mety. TU chce podziękować Marcinowi. Marcinie dziękuję Ci za towarzystwo, za wsparcie, za to, że razem pokonaliśmy w konsekwencji skurczybyka!!!
Po nieco 14 godzinach, 17 minutach dotarliśmy do mety!!!
Pokonaliśmy Bieg Rzeźnika. Jeden z najtrudniejszych ultramaratonów w Polsce.
Dziś, 29 lipca, z dość długiej perspektywy, chcę podkreślić, że był to wyjątkowy czas. Zrealizowaliśmy swoje marzenie sportowe. Świetna impreza, doskonale przygotowana.
Trening, ciężki trening, przyniósł swój efekt.
21 czerwca 2014 r.
Obudziłem się rano. Żyłem. To było najważniejsze:) Bolało mnie...dobra, co mnie nie bolało:)...szkoda wymieniać. Jednak z godziny na godzinę było lepiej. Generalnie trudność sprawiały zakwaszone uda. Mega zakwaszone. Dzieciom kibicowaliśmy w Biegach Rzeźniczątek, które były urocze.
Później imprezy towarzyszące i wróciliśmy do Komańczy, gdzie powolutku pakowaliśmy się na wyjazd powrotny.
22 czerwca 2014 r.
Pobudka, śniadanie, pakowanie, przygoda z naszym bagażnikiem i do domu. Tak w wielkim skrócie wyglądał ten dzień.
Kilka refleksji
Tu krótko. Warto biegać. Warto mieć pasję i cel. Bieg Rzeźnika, który wydawał się swego czasu czymś w rodzaju lotu w kosmos, stał się rzeczywistością.
Ciężkie treningi, pełne potu, wyrzeczenia i wsparcie najbliższych dało wymarzony efekt!!!
Dziękujemy sponsorom za wsparcie. Ich odnajdziecie na koszulkach.
Dziękuję Rodzinie za to, że jest. To także dzięki Wam udało się spełnić swoje marzenie!!
Pozdrawiam
Zygabiega
p.s ciiiii!! za rok też spróbuję tam pobiec ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz