niedziela, 7 lutego 2016

Bieszczady..raz pojedziesz i wracasz!

Witajcie.
Byłem w Bieszczadach na biegach w maju, w czerwcu, w październiku, no i byłem zimą w styczniu. Miałem to niewątpliwe szczęście, że prawie zawsze z Rodziną. W tym roku termin Zimowego Maratonu Bieszczadzkiego zazębiał się z terminem ferii w naszym województwie kujawsko-pomorskim. Zaraz po ultra w październiku postanowiliśmy z Madzią, że pojedziemy do naszej Cisnej zimą, w ferie przy okazji Zimowego Maratonu. I stało się. Bieszczady to miejsce, które "broni się" o każdej porze roku. Spędziliśmy tam kilka cudownych dni, z których na relację Was zapraszam!


Wyjechaliśmy z Grudziądza wcześnie rano 27 stycznia, w środę. Po nieco 9 godzinach jazdy dotarliśmy do Cisnej. O tej porze roku mogliśmy się cieszyć jeszcze widokami które nas przywitały. Obiad w Trollu, rozpakowaliśmy się i planowaliśmy kolejne dni. Następnego dnia postanowiliśmy zabrać dzieci na narty. Godzinka z przemiłym instruktorem i dzieci naprawdę dawały radę. Oczywiście nasze pociechy ambicje miały już na wyższe górki, ale małymi kroczkami dojdziemy i tam. Ich radość, entuzjazm są bezcenne!!!


Kolejny dzień przyniósł nam bardzo piękną słoneczną pogodę. Mogliśmy więc zrealizować kolejny punkt wyjazdu, a mianowicie, wejście zimą na Połoninę Wetlińską, do Schroniska Chatka Puchatka. Jeszcze raz podkreślam cudowna pogoda pozwoliła nam się cieszyć tym dniem, i magicznymi widokami.




Spędziliśmy razem wspaniałe kilka godzin. Góralska herbatka w Schronisku, kilka zdjęć. Będzie co wspominać.
Kolejny dzień, sobota, to już czas który przypominał mi co mnie czeka następnego dnia. Tosia została wolontariuszem podczas przygotowań do biegu. Dzielna Dziewczyna pakowała pakiety startowe, a w dniu biegu na mecie wieszała medale na szyi zmęczonych biegaczy, w tym i na mojej.
:)

My w tym czasie pojechaliśmy zobaczyć przepiękną cerkiew w nieistniejącej już wsi Łopianka. Magiczne miejsce. Środek pewnego kompleksu leśnego, a tam murowana, odnowiona cerkiew. Mieliśmy to szczęście, iż tego dnia miało miejsce coroczne kolędowanie. Chętnie przyłączyliśmy się do wspólnego śpiewu.
Popołudniu, tradycyjnie, dzieci  uczestniczyły w biegach organizowanych specjalnie dla dzieci. Muszę dodać, że z wielkim powodzeniem Tosi i Rochowi wyszły te biegowe zabawy. Tośka zajęła w swojej grupie 2 miejsce, Roch natomiast 5. Ale nie miejsca były najważniejsze. Ale udział i zaszczepianie tak ważnej w życiu aktywności.



No i tak dotarliśmy do obowiązkowej odprawy zawodników w hotelu Wołosań. Tam dowiedzieliśmy się w kilku słowach otuchy, o ślizgawicy, wietrze, śniegu, trudnościach. Ale jak obserwowałem uczestników, nikt specjalnie się tym nie przejął. Nie chcę powiedzieć, że podyktowane było to brakiem rozsądku, ale faktem, że Ci którzy tam startują mają to wkalkulowane, że łatwo nie będzie. A im trudniej tym fajniej:) Poza tym zdawaliśmy sobie sprawę, że OTK Rzeźnik, organizator stanie kolejny raz na wysokości zadania i wszystko będzie zorganizowane na ...medal.
Po kolejnej z odpraw, a dokładniej między kolejnymi odprawami przygrywała Wiewiórka na Drzewie. Zespół dla bieszczadzkich biegaczy kultowy, bo twórcy hymnu Rzeźnika. Dodam w tym miejscu, że Tosia zaprosiła chłopaków na swoje urodziny 14 listopada do Grudziądza, a Ci zgodzili się na tę wizytę. Bez Komentarza:)

No i przyszedł dzień biegu. 31 stycznia jak się okazało po raz pierwszy przebiegłem maraton o dystansie 44, 6 km. Góry jednak rządzą się swoimi prawami. Ale i więcej biegasz w górach tym dłużej cieszysz się biegiem, Od taka prosta prawda.
Tak poważnie, to bieg nie był prosty, bo i pogoda sprawiała figle. Po jakiś pierwszych 3 km jak zaczęło padać...deszcz, śnieg z deszczem i grad chwilami, wiedzieliśmy że bieg już jest kompletny:)))
Im dalej tym trudniejsze ścieżki, chwilami oblodzone, chwilami bez większych trudności. Starałem się trzymać równe tempo i tam gdzie było to możliwe biegłem szybciej. Całą trasę biegłem bez muzyki. Sam ze sobą. Spędziłem dobre 4 godziny, które strasznie mocno napędziły mnie na kolejne dni. Potrzebowałem takiego "kopa". Na mecie najważniejsi i medal wieszany przez Tosię. Co mógłbym więcej?Nic....






Meta. I  radość. Satysfakcja. To zawsze czas pewnych podsumowań przygotowań. Byłem z siebie zadowolony. 129 miejsce z czasem 4:10:21 (44,6 km) na 665 osób sklasyfikowanych pozwoliło mi wnioskować, że zima była przepracowana dobrze. Zresztą to samo bieganie z takimi ludźmi, w takim miejscu z najbliższą rodziną wokół cieszyło najbardziej.

Wrócę do Cisnej. Przepraszam. Wrócimy do Cisnej. Pewnie nie na Rzeźnika, bo finanse nie wytrzymają po Rzymie tego przedsięwzięcia....ale jesień jest możliwa.

Na koniec ciekawostka. Drodzy biegacze odwiedzający Cisną i okolice. W odległości 38 km z Cisnej znajduje się na Słowacji miasteczko Medzilaborce.  Mała mieścina w której znajduje się jedyne w Europie muzeum Andy Warhola. Kultura przez DUŻE K...bardzo polecamy. Zaraz po biegu zabraliśmy w to miejsce dzieci, które były szczerze zaciekawione a My z Madzią zachwyceni...




To był wyjątkowo dobry czas...
Wróciłem już do intensywnych treningów. Są kolejne cele. Dalej bieganie cieszy...bardzo cieszy...

Pozdrawiam
Zygabiega

1 komentarz:

  1. wspanialy opis Twojego biegu, podziwiam i gratuluje , rodzina wazna , bo wspiera Ciebie i zawsze jestescie razem

    OdpowiedzUsuń