niedziela, 16 października 2016

17. PKO Poznań Maraton

Witajcie
Tydzień czasu to odpowiednio długo aby ochłonąć i na spokojnie sklecić kilka słów o bardzo wyjątkowym wydarzeniu jakim jest poznański maraton. I ta wyjątkowość nie jest oczywiście związana z moją obecnością tam :), tylko wyjątkowość tę tworzy miejsce tego biegu. Na każdym kroku czuć, że Poznań żyje bieganiem. Poznaniacy oraz rodziny uczestników maratonu każdego roku tworzą niezwykłą atmosferę na trasie 42 km 195 m. Dla mnie ubiegła niedziela 9 października 2016 r, o tyle była ważna, bowiem po raz 10-ty oficjalnie zmierzyłem się z trasą maratonu. Jednak już ten fakt sygnalizowałem na blogu, więc teraz skupimy się na samym dniu startowym.
O biegu, o emocjach, o nauce i o pokorze do królewskiego dystansu słów kilka.
Zapraszam...

W niedzielny poranek obudziłem się dość wcześnie, aby bez niepotrzebnego pośpiechu wykonać wszystkie niezbędne poranne czynności. Niestety wcześnie rano padał deszcz co nie zapowiadało wymarzonej pogody. Jednak już podczas mojego tradycyjnego maratońskiego śniadania, czyli 3 kawałeczki chleba z dżemem i kubek słodkiej herbaty, przestało siąpić. Szwagrowski z przyszłą Szwagrowską także wstali, zresztą Madzia, Tosia i Roch również towarzyszyli moim przygotowaniom. Bardzo dokładnie przemyślałem co ubrać na bieg no i ruszyliśmy na start. Pogoda wydawała się być stabilna, czyli około 5-7 stopni, słaby wiatr i bez opadów. Jednak na około pół godziny przed startem znowu zaczęło solidnie kropić. Jednak na szczęście do godziny 9 zrobiło się pogodnie.
Zbliżała się godzina W, stałem na starcie wśród tysięcy biegaczy, wśród znajomych, zmotywowany, żeby powalczyć o coś więcej aniżeli ukończenie maratonu. Ostatnie miesiące nie były łatwe. Walczyłem z kontuzją, i ten stan nie do końca pozwalał cieszyć się bieganiem. Jednak czułem się już lepiej i z niecierpliwością czekałem na sygnał startu. Poszło....

No i zacząłem odważnie. No taki był zamiar, zresztą jak myślałem o życiówce, to nie mogłem sobie pozwolić na jakąś ostrożność. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana :). Pierwsze 10 k w 47:50, połówka w około 1:42:00. Do 30 km udało się trzymać dobre tempo na poziomie 4:52, 4:54 średnia. Jednak nie bez kozery mówi się, że maraton zaczyna się po 30 kilometrze. Mam już jednak trochę doświadczenia i miałem tego rzecz jasna świadomość. Do wspomnianego 30 kilometra biegłem  na czas około 3:25, jednak zmęczenie zaczęło doskwierać i tempo nieco spadło. 
W tym miejscu muszę, i zdecydowanie chcę,  napisać kilka słów o kibicach. Było Ich mnóstwo. I specjalnie napisałem Ich z dużej litery, bo chciałbym wyrazić tym wielki szacunek do wszystkich, którzy w taką bądź co bądź średnią pogodę dopingowali prawie 6 tysięcy osób, które mierzyło się ze swoimi słabościami. To dzięki między innymi Wam, Drodzy Kibice, większość dotarła do mety i spełniła swoje marzenia. Dziękuje w imieniu swoim, i wszystkich tych, których gromkie brawa, okrzyki, muzyka, niosły na metę 42 km 195 metrów. Stworzyliście niesamowitą atmosferę.


Wracamy na trasę...32 kilometr i moja ekipa motywowała mnie, aby jeszcze odrobinę dał z siebie. Madzia, Roch, Tosia, Mikołaj i Gosia mocno krzyczeli i wlali we mnie jeszcze trochę mocy. Starczyło tak do 37 kilometra. Tam dopadł mnie mnie i Mariusza peacemaker na 3:30, ....o właśnie Mariusz, bo o Nim nie wspominałem....Mariusz Janowski dobry kolega z Akademii Biegania Grudziądz, to właśnie z Nim dzieliłem trudy prawie całego biegu. Dzięki "Stary" za towarzystwo. No i gratuluje znakomitego czasu.

No i jak już nas doszła ekipa na 3:30 wiedzieliśmy, że lekko nie będzie. Ale w tym miejscu muszę przyznać, że Gość prowadzący biegaczy na ten wyznaczony czas był rewelacyjny. Świetnie motywował, wspierał i dodawał sił. Udało mi się dzięki temu wykrzesać jeszcze trochę sił i do 40 km utrzymałem tempo poniżej 5 min/km. Jednak na punkcie żywieniowym za długo zabawiłem po wodę i ekipa lekko uciekła, a mnie już nie było stać na jakiś zryw. I tu przyszła mi do głowy refleksja, że każdy metr, kilometr z królewskiego dystansu jest tak samo ważny, że do samej mety trzeba być mocno skupionym na "robocie" która jest do wykonania.
Ostatnie dwa kilometry były trudne, bardzo trudne. Jednak wiedziałem, że urywam i tak sporo z życiówki, a na złamanie 3:30 przyjdzie jeszcze czas.
3:31:31 to mój czas. Wbiegałem na metę spełniony. Zmęczony, ale szczęśliwy. Boże, jak ja uwielbiam ten stan!!!!
Teraz na chwilę zamykam oczy i znowu jestem w Poznaniu......

Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierają, kibicują, ślą miłe słowa....
Madzia, Roch, Tosia....dzięki Kochani!!! Bez Was nie udałoby się.

P.S Miki i Gosia, dzięki za gościnę...było super!
P.S 2 Medal jest jednym z piękniejszych które posiadam....


Pozdrawiam

Zygabiega

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz