sobota, 17 czerwca 2017

XIV Bieg Rzeźnika – walka do samej mety.

To już po raz trzeci mierzyłem się z tym biegiem i nie powinienem być może tak tego przeżywać. Ale przecież to Bieg Rzeźnika, najsłynniejsza polska impreza biegowa dla miłośników górskich biegów ultra. Poza tym nowa trasa, Szwagier u boku, a na samym końcu to przecież z pokorą podchodzę do większości imprez w których startuję, więc stąd te emocje.
11 czerwca ponad tysiąc osób zmierzyło się z 80-cio kilometrową trasą, gdzie do pokonania mieliśmy kilkanaście szczytów, przemierzając trasę we wszechobecnym błocie, który był konsekwencją ulewy dzień wcześniej.
W jednym z ostatnich wpisów na facebooku zapowiedziałem walkę do końca i że postaramy się nieźle sponiewierać. Dziś mogę napisać z pełną odpowiedzialnością, że dotrzymaliśmy słowa:)
Ale po kolei.
Przyjechaliśmy do Cisnej już w piątek 9 czerwca. Przywitała nas piękna pogoda oraz jak zwykle serdeczność naszych gospodarzy Państwa Heleny i Adama Niemczyków z Cisnej 73. Oczywiście w tym miejscu dziękuję także Pani Dorocie i Panu Andrzejowi, którzy administrują tej miejscówce:). Słowa na dzień dobry „ ooo przyjechali nasi kochani goście z Grudziądza” powodują, że człowiek czuje się jak w domu, i tak właśnie się tam czujemy. Dziękujemy a wszystkim polecamy tę miejscówkę.
W piątek dojechali także nasi serdeczni koledzy Krzysztof i Marek „MakroWisła” i nad ranem Mikołaj z całą wesołą ekipą Gosią, Izą i Szymonem. Byliśmy więc w komplecie.

Sobota przebiegła dość intensywnie. Przedpołudniem krótka wycieczka z dziećmi, dalej już stacjonowanie w okolicach Biura Zawodów. Odebraliśmy pakiety no i tradycyjnie już Roch i Tośka wystartowali w Rzeźniczątkach. W tym miejscu podkreślam, i uważam że to ważne, że dzieci mają wolną rękę w braniu udziału w biegach. Jeśli chcą startują, nie ma żadnej presji. Cała nasza ekipa głośno dopingowała naszych kochanych biegaczy.


Z orlika wróciliśmy do domu, gdzie Madzia przygotowała obiad, a dla mnie osobno makaronik. Dzięki Kochanie:)
Przyszedł czas przygotowywania rzeczy na przepaki i ciuchów do ubrania na start. Niestety z godziny na godzinę robiła się gorsza pogoda, aż w końcu około 17stej lunęło z nieba. 

Trochę nerwowo spoglądaliśmy przez okno, ale cóż pogoda to nie koncert życzeń. Na 20stą pojechaliśmy na obowiązkową odprawę, która odbyła się w strugach deszczu. Tam przekazano nam kilka wskazówek, stwierdzono że jesteśmy na najbardziej „zaniedźwiedzionym” terenie w Polsce i rozeszliśmy się domów:).


Kąpiel, chwilka kibicowania polskim piłkarzom, którzy rozegrali świetne spotkanie z Rumunami i ziuziu. Oczywiście emocje już były spore, więc zaśnięcie nie było takie łatwe.

Pobudka o 00:45, drobny posiłek, toaleta i o 1:45 wyjeżdżaliśmy autobusami do Komańczy. Wchodząc do autobusu uderzył mnie zapach wszelkiego rodzaju maści dla biegaczy:)) Sport to zdrowie.

Przejazd początkowo zaczął się gadatliwie, ale po chwili każdy po swojemu już przeżywał zbliżający się start. Byłem tam po raz trzeci jak wspomniałem. Wiem, co mogło mnie, nas, czekać. Starałem się przełączyć na tryb zadaniowy. Trzeba wykonać pracę, a nie filozofować.

O 3 nad ranem, tradycyjnie Dyrektor Biegu Mirek Bieniecki wystrzałem dał sygnał do startu i w rytmach bębnów Zespołu Wiewiórka na Drzewie ponad 1000 osób ruszyło po przygodę. Ruszyło żeby zmierzyć się ze swoimi słabościami, żeby zdać egzamin lojalności wobec partnera, żeby na mecie wszystko wyglądało piękniej...


Początek Biegu to szutrowa droga do Duszatyna, gdzie skręcamy w czerwony bieszczadzki szlak i zmierzaliśmy dalej przez Chryszczatą na Przełęcz Żebrak. Niestety już po 13stym kilometrze odezwała się kontuzja kolana u Mikołaja. Tempo trochę spadło, a zbiegi rysowały grymas bólu na twarzy mojego partnera. Najważniejsze, żeby nie panikować i przekierować złe myśli. Zacząłem trochę żartować i szukać w głowie rozwiązania. Szybki telefon do naszych „technicznych” w Cisnej i znalazło się „koło ratunkowe”. Ważne było, żeby dotrzeć do Cisnej na główny przepak. Wspierałem Mikołaja jak mogłem, zero presji, trochę żartów i chyba tekst prosto w oczy Jestem z Ciebie dumny był pierwszym skutecznym środkiem przeciwbólowy. Kolejny to mała przeciwbólowa tableteczka którą Mikołaj dostał od Broni w Cisnej na przepaku. Wielkie dzięki, to zdecydowanie pomogło nam ukończyć razem ten bieg. Swoje "dołożyła" Gosia plus całus i Mikołaj wydawał się jak nowy:) Dodam tylko, że dobiegając do punktu w Cisnej spadł mi telefon i iphon srajfon stłukł się....Cóż życie.


Z głównego punktu Biegu, czyli Cisnej, wyruszyliśmy na kolejny etap, który nadal powoduje na mnie gęsią skórkę. Wejście na Małe Jasło, Jasło, Okrąglik i Fereczatą, skutecznie zabrało sporo sił. Ja do tej pory czułem się wyśmienicie, ale po tym etapie na sławnej już „drodze Mirka” która prowadzi do punktu Smerek czułem, że lekko beton zaczyna mi się wlewać do nóg. Najważniejsze jednak było to że równym tempem mogliśmy przemierzać kolejne kilometry z Mikołajem, który już nie pamiętał bólu kolana, może już nie pamiętał, że ma kolana:)))



Smerek przyniósł nam pyszne jedzonko i posileni ruszyliśmy na kolejne kilometry. Zaraz po tym punkcie czekała na nas 4-kilometrowa wspinaczka na Paprotną, dalej Rabią Skałę po Przełęcz nad Roztokami. Z ostatniego punktu mieliśmy jeszcze 14 kilometrów do mety. Sądziliśmy że będzie to tylko 12, ale niestety trzeba było się z tym pogodzić, uzupełnić bukłaki z wodą i ruszyć dalej.
Ostatni 14 kilometrowy etap to już walka. To już była nawet chwilami wojna z samym sobą. Podejście pod Roztoki, Rosochę, Hyrlatą i Rożki zabrało nam resztki sił. Nasz półtora godzinny zapas na każdym punkcie kontrolnym względem limitu, bardzo szybko topniał, prawie tak szybko jak nasza resztka sił. Jednak słowo „prawie” robi wielką różnicę:)))
Gdy mieliśmy już około 3, 5 km do mety został nam „tylko” błotnisty zbieg do mostku nad Solinką i upragniona meta. Czasu do końca limitu było około 35 minut i biorąc pod uwagę stopień zmęczenia, aktualne tempo, szanse na ukończenie biegu w 16 godzinach stało pod bardzo dużym znakiem zapytania. Ale szybka narada z Mikołajem, która polegała na stwierdzeniu: Miki mało czasu, „dzida” w dół, tylko uważajmy na upadki....Adrenalina czyni cuda. Bardzo sprawnie znaleźliśmy się przy linkach na Solinką, pytając nerwowo która godzina...ale czuliśmy już że nikt nam tego nie zabierze...
K...wa, mamy to – krzyknęliśmy wbiegając na ostatnie kilkadziesiąt metrów w rytm muzyki grającej wówczas Wiewiórki na Drzewie. Były dzieci, Madzia, Gosia, Szymon, Iza...Było pięknie!!!To są chwile, które na zawsze zostaną w pamięci. Pisząc te słowa moje nogi nadal pamiętają ten wysiłek, ale to za chwile minie, a wspomnienia i te emocje będą już zawsze!!!



Mikołaj dzięki za te wspólne 15 godzin 44 minuty i 48 sekund. Daliśmy radę. Dziękujemy już jako SzwagryBand naszym bliskim. Bez Was też to nie udałoby się.

Dziękuje Organizatorom i Wolontariuszom za życzliwość i wszelką pomoc na trasie. Jesteście wielcy!


Osobne gratulacje dla Krzycha i Marka!!! Jesteście Dziki. Gratulujemy wszystkim którzy stanęli na starcie i mieli szanse zmierzyć się z Rzeźnikiem.

Kilka statystyk: wystartowały 536 par. Sklasyfikowano 469, w tym a w limicie ukończyło 393. Szwagry Band zajęło piękne 374 miejsce:)


Pozdrawiam

ZygaBiega

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz