To już po raz trzeci
mierzyłem się z tym biegiem i nie powinienem być może tak tego
przeżywać. Ale przecież to Bieg Rzeźnika, najsłynniejsza polska
impreza biegowa dla miłośników górskich biegów ultra. Poza tym
nowa trasa, Szwagier u boku, a na samym końcu to przecież z pokorą
podchodzę do większości imprez w których startuję, więc stąd
te emocje.
11 czerwca ponad tysiąc
osób zmierzyło się z 80-cio kilometrową trasą, gdzie do
pokonania mieliśmy kilkanaście szczytów, przemierzając trasę we wszechobecnym błocie, który był konsekwencją ulewy dzień
wcześniej.
W jednym z ostatnich
wpisów na facebooku zapowiedziałem walkę do końca i że postaramy
się nieźle sponiewierać. Dziś mogę napisać z pełną
odpowiedzialnością, że dotrzymaliśmy słowa:)
Ale po kolei.
Przyjechaliśmy do Cisnej
już w piątek 9 czerwca. Przywitała nas piękna pogoda oraz jak
zwykle serdeczność naszych gospodarzy Państwa Heleny i Adama
Niemczyków z Cisnej 73. Oczywiście w tym miejscu dziękuję także
Pani Dorocie i Panu Andrzejowi, którzy administrują tej
miejscówce:). Słowa na dzień dobry „ ooo przyjechali nasi
kochani goście z Grudziądza” powodują, że człowiek czuje się
jak w domu, i tak właśnie się tam czujemy. Dziękujemy a wszystkim
polecamy tę miejscówkę.
W piątek dojechali także
nasi serdeczni koledzy Krzysztof i Marek „MakroWisła” i nad
ranem Mikołaj z całą wesołą ekipą Gosią, Izą i Szymonem.
Byliśmy więc w komplecie.
Sobota przebiegła dość
intensywnie. Przedpołudniem krótka wycieczka z dziećmi, dalej już
stacjonowanie w okolicach Biura Zawodów. Odebraliśmy pakiety no i
tradycyjnie już Roch i Tośka wystartowali w Rzeźniczątkach. W tym
miejscu podkreślam, i uważam że to ważne, że dzieci mają wolną
rękę w braniu udziału w biegach. Jeśli chcą startują, nie ma
żadnej presji. Cała nasza ekipa głośno dopingowała naszych
kochanych biegaczy.
Z orlika wróciliśmy do
domu, gdzie Madzia przygotowała obiad, a dla mnie osobno makaronik.
Dzięki Kochanie:)
Przyszedł czas
przygotowywania rzeczy na przepaki i ciuchów do ubrania na start.
Niestety z godziny na godzinę robiła się gorsza pogoda, aż w
końcu około 17stej lunęło z nieba.
Trochę nerwowo spoglądaliśmy
przez okno, ale cóż pogoda to nie koncert życzeń. Na 20stą
pojechaliśmy na obowiązkową odprawę, która odbyła się w
strugach deszczu. Tam przekazano nam kilka wskazówek, stwierdzono że
jesteśmy na najbardziej „zaniedźwiedzionym” terenie w Polsce i
rozeszliśmy się domów:).
Kąpiel, chwilka
kibicowania polskim piłkarzom, którzy rozegrali świetne spotkanie
z Rumunami i ziuziu. Oczywiście emocje już były spore, więc
zaśnięcie nie było takie łatwe.
Pobudka o 00:45, drobny
posiłek, toaleta i o 1:45 wyjeżdżaliśmy autobusami do Komańczy.
Wchodząc do autobusu uderzył mnie zapach wszelkiego rodzaju
maści dla biegaczy:)) Sport to zdrowie.
Przejazd początkowo
zaczął się gadatliwie, ale po chwili każdy po swojemu już
przeżywał zbliżający się start. Byłem tam po raz trzeci jak
wspomniałem. Wiem, co mogło mnie, nas, czekać. Starałem się
przełączyć na tryb zadaniowy. Trzeba wykonać pracę, a nie
filozofować.
O 3 nad ranem, tradycyjnie
Dyrektor Biegu Mirek Bieniecki wystrzałem dał sygnał do startu i w
rytmach bębnów Zespołu Wiewiórka na Drzewie ponad 1000 osób
ruszyło po przygodę. Ruszyło żeby zmierzyć się ze swoimi
słabościami, żeby zdać egzamin lojalności wobec partnera, żeby
na mecie wszystko wyglądało piękniej...
Początek Biegu to
szutrowa droga do Duszatyna, gdzie skręcamy w czerwony bieszczadzki
szlak i zmierzaliśmy dalej przez Chryszczatą na Przełęcz Żebrak.
Niestety już po 13stym kilometrze odezwała się kontuzja kolana u
Mikołaja. Tempo trochę spadło, a zbiegi rysowały grymas bólu na
twarzy mojego partnera. Najważniejsze, żeby nie panikować i
przekierować złe myśli. Zacząłem trochę żartować i szukać w
głowie rozwiązania. Szybki telefon do naszych „technicznych” w
Cisnej i znalazło się „koło ratunkowe”. Ważne było, żeby
dotrzeć do Cisnej na główny przepak. Wspierałem Mikołaja jak
mogłem, zero presji, trochę żartów i chyba tekst prosto w oczy
Jestem z Ciebie dumny był pierwszym skutecznym środkiem
przeciwbólowy. Kolejny to mała przeciwbólowa tableteczka którą
Mikołaj dostał od Broni w Cisnej na przepaku. Wielkie dzięki, to
zdecydowanie pomogło nam ukończyć razem ten bieg. Swoje "dołożyła" Gosia plus całus i Mikołaj wydawał się jak nowy:) Dodam tylko, że
dobiegając do punktu w Cisnej spadł mi telefon i iphon srajfon
stłukł się....Cóż życie.
Z głównego punktu Biegu,
czyli Cisnej, wyruszyliśmy na kolejny etap, który nadal powoduje na
mnie gęsią skórkę. Wejście na Małe Jasło, Jasło, Okrąglik i
Fereczatą, skutecznie zabrało sporo sił. Ja do tej pory czułem
się wyśmienicie, ale po tym etapie na sławnej już „drodze
Mirka” która prowadzi do punktu Smerek czułem, że lekko beton
zaczyna mi się wlewać do nóg. Najważniejsze jednak było to że
równym tempem mogliśmy przemierzać kolejne kilometry z Mikołajem,
który już nie pamiętał bólu kolana, może już nie pamiętał,
że ma kolana:)))
Smerek przyniósł nam
pyszne jedzonko i posileni ruszyliśmy na kolejne kilometry. Zaraz po
tym punkcie czekała na nas 4-kilometrowa wspinaczka na Paprotną,
dalej Rabią Skałę po Przełęcz nad Roztokami. Z ostatniego punktu
mieliśmy jeszcze 14 kilometrów do mety. Sądziliśmy że będzie to
tylko 12, ale niestety trzeba było się z tym pogodzić, uzupełnić
bukłaki z wodą i ruszyć dalej.
Ostatni 14 kilometrowy
etap to już walka. To już była nawet chwilami wojna z samym sobą.
Podejście pod Roztoki, Rosochę, Hyrlatą i Rożki zabrało nam
resztki sił. Nasz półtora godzinny zapas na każdym punkcie
kontrolnym względem limitu, bardzo szybko topniał, prawie tak
szybko jak nasza resztka sił. Jednak słowo „prawie” robi wielką
różnicę:)))
Gdy mieliśmy już około
3, 5 km do mety został nam „tylko” błotnisty zbieg do mostku
nad Solinką i upragniona meta. Czasu do końca limitu było około
35 minut i biorąc pod uwagę stopień zmęczenia, aktualne tempo,
szanse na ukończenie biegu w 16 godzinach stało pod bardzo dużym
znakiem zapytania. Ale szybka narada z Mikołajem, która polegała
na stwierdzeniu: Miki mało czasu, „dzida” w dół, tylko
uważajmy na upadki....Adrenalina czyni cuda. Bardzo sprawnie
znaleźliśmy się przy linkach na Solinką, pytając nerwowo która
godzina...ale czuliśmy już że nikt nam tego nie zabierze...
K...wa, mamy to –
krzyknęliśmy wbiegając na ostatnie kilkadziesiąt metrów w rytm
muzyki grającej wówczas Wiewiórki na Drzewie. Były dzieci,
Madzia, Gosia, Szymon, Iza...Było pięknie!!!To są chwile, które
na zawsze zostaną w pamięci. Pisząc te słowa moje nogi nadal
pamiętają ten wysiłek, ale to za chwile minie, a wspomnienia i te
emocje będą już zawsze!!!
Mikołaj dzięki za te
wspólne 15 godzin 44 minuty i 48 sekund. Daliśmy radę. Dziękujemy
już jako SzwagryBand naszym bliskim. Bez Was też to nie udałoby
się.
Dziękuje Organizatorom i
Wolontariuszom za życzliwość i wszelką pomoc na trasie. Jesteście
wielcy!
Osobne gratulacje dla
Krzycha i Marka!!! Jesteście Dziki. Gratulujemy wszystkim którzy
stanęli na starcie i mieli szanse zmierzyć się z Rzeźnikiem.
Kilka statystyk:
wystartowały 536 par. Sklasyfikowano 469, w tym a w limicie
ukończyło 393. Szwagry Band zajęło piękne 374 miejsce:)
Pozdrawiam
ZygaBiega
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz