niedziela, 23 marca 2014

35 PZU Maraton Warszawski


Witajcie.
Niedziela rano. Zwykle o tej porze kończę poranny trening, jednak od wczoraj kiepsko się czuję. Przeziębienie, które zagościło u nas w domu, i mnie niestety dopadło. Dziwnie mi, tym bardziej, że na Rai Sport2 będę śledził zmagania podczas 20 Maratonu w Rzymie. Biegnie kuzyn Madzi, Maciej i kilku wirtualnych znajomych biegaczy :)
Biorąc pod uwagę weekend i trochę więcej wolnego czasu, postanowiłem zabrać Was dziś do Warszawy. Na maraton. Chcecie? Ok, to jedziemy.
Cofnijmy się do do 28 września 2013 roku. Rano pobudka, zapakowaliśmy walizy i w trasę. Po drodze zabraliśmy "szwagrowskiego" Mikołaja i kierowaliśmy się na "stolyce" :)
Około 13stej...

O widać kolejną polską flagę podczas transmisji z Rzymu....dawać, dawać...mnóstwo ludzi. Kolorowe morze szczęśliwych biegaczy. Powodzenia dla wszystkich.

Wracamy do naszej podróży. Około 13stej dojechaliśmy do Warszawy. Zaparkowałem całkiem niedaleko Novotelu w którym spaliśmy.
Zalogowaliśmy się w pokoju. Dzieci zachwycone, bo mieliśmy ładny widok na Stadion Narodowy, na który za chwilę się wybieraliśmy odebrać pakiet startowy.
Wydawało się nam, że to całkiem niedaleko, jednak okazało się, że droga zabrała nam kilkadziesiąt minut. Po drodze jeszcze coś zjedliśmy i dotarliśmy na Stadion. Ten z bliska robi ogromne wrażenie.
Odebraliśmy z Mikołajem pakiety startowe i zwiedziliśmy choć w części Stadion. Weszliśmy na trybuny. W środku jeszcze większe doznania. Fajnie było pomyśleć, że następnego dnia będę finiszował na Stadionie Narodowym.

Wróciliśmy do hotelu. Czułem już adrenalinę, która będzie towarzyszyła mi aż do linii mety następnego dnia. Ufałem, że dobiegnę. Nie, nie, to nie kokieteria. Wiedziałem, że jestem lepiej przygotowany niż chociażby w Poznaniu, jednak królewski dystans musi zawsze budzić szacunek i pokorę. Mam jednak swoje ambicje sportowe, które tu były zaprogramowane, aby "złamać" 4 godziny. Wszystko było gotowe, żeby plan zrealizować.
Wieczorem zwiedziliśmy ostatnie piętra Novotelu, gdzie mogliśmy nacieszyć wzrok Warszawą by Night :)
29 wrzesień. Obudziłem się około 6 rano. Chciałem szybko zejść na śniadanie, żeby mieć odpowiednio wystarczająco czasu, żeby przygotować się do startu. Poranek przywitał mnie mgłą.
Zszedłem na śniadanie. Rodzinka jeszcze spała. W hotelowej restauracji tylko biegacze:). Chciałem sobie zrobić tosty z miodem, dżemem. Poszukałem chleb tostowy i toster. Ale nie taki tradycyjny, które mamy w domach. Trochę zdziczałem :). Nie wiedziałem, gdzie mam tego tosta wcisnąć:)). Położyłem więc na takiej kratce z lewej stronie i poszedłem sobie herbatkę zaparzyć. Wróciłem do tostera, a chleb zniknął, żeby po chwili wyjechać z prawej strony tostera:)) Uśmiechałem się pod nosem, i patrzyłem tylko, czy nikt nie widział jaki jestem "burak z prowincji":))
Wychodząc ze śniadania minąłem moją Rodzinkę, która szła coś zjeść. Korzystając ze zdobytego doświadczenia, szybko poinstruowałem najbliższych jak sobie mają zrobić tosty :).
Ok, wróćmy do biegu. Start maratonu był przewidziany na godzinę 9. Po 8 wyszliśmy z hotelu i udaliśmy się w stronę mostu Poniatowskiego gdzie była linia startu. Na ulicach Warszawy widać było, że tego dnia odbędzie się bieg. Setki osób szły w skupieniu na linię startu, żeby zmierzyć się ze swoimi słabościami.
Rozgrzewka...ostatnie chwile przed biegiem.
9 rano. Start. Pierwsza wystartowała "moja" strona mostu. Z głośników słowa otuchy dla biegaczy kierował Przemek Babiarz, nasz znany komentator sportowy, zresztą także maratończyk.
Od samego początku trzymaliśmy równe tempo z Mikołajem. Mijały kolejne kilometry. Czuliśmy się dobrze. Trasa maratonu biegła przez najważniejsze miejsca Warszawy. Tak jak dla mnie, który nie znał dobrze stolicy, bieg ten był tym bardziej atrakcyjny. Biegnąc koło mojej kochanej Trójki, nie mogłem się powstrzymać i zrobiłem fotkę.
Po 30-stym kilometrze pojawiły się pierwsze oznaki zmęczenia. Jak się okazało po biegu, Mikołaj miał kryzys na tym etapie, ale pociągnąłem Go i przetrwał. "Odwdzięczył " mi się na jakimś 38 kilometrze, gdzie zwolniłem, ale Miki powiedział, dawaj Szwagier, teraz już jest naprawdę blisko. Rzeczywiście, jak zobaczyłem z perspektywy Stadion, pojawił się jeden z wielu zespołów grających energetyczną muzykę, siły wróciły. Na moście Poniatowskiego to już można powiedzieć, że z Mikołajem "gnaliśmy". Uśmiechnięci. Szczęśliwi, niesieni dopingiem kibiców. Na zbiegu z mostu dopingował nas m. in. Tomek Szymański, nasz grudziądzki Poseł, który także jest fanem biegów (zobaczymy co z tego wyniknie z bieżącym roku) :).

Proszę Państwa. Wbiegając na Stadion Narodowy, pomimo ponad 42 kilometrów w nogach czułem się mega szczęśliwy. Wiedziałem, że moja Rodzina jest na stadionie i trzyma za mnie kciuki. Piękne uczucie. Nie można tego wystarczająco obrazowo opisać słowami. To trzeba przeżyć. Każdy może tego doznać. Każdy!!!



35 PZU Maraton Warszawski skończyłem w czasie netto 3:51:50 na miejscu 2680. Ukończyło ten dotychczas największy maraton w Polsce ponad 8500 biegaczy.


Po biegu wróciliśmy do hotelu. Prysznic. W Warszawie jeszcze zjedliśmy obiad i udaliśmy się w drogę powrotną. Ja bardzo zadowolony z biegu, z wyniku. Madzia z dziećmi zadowolona z niedzielnego spaceru po Warszawie i zwiedzenia Zamku Królewskiego. Fajna wycieczka.
Dziś, pisząc te zdania jesteśmy na 3 tygodnie przed moim startem w Warsaw Orlen Maraton. Dzieci nie mogą się już doczekać, zresztą ja też. Jedziemy z Przyjaciółmi. Będę biegł z Marcinem, i jego bratem Maćkiem. Tak jak wcześniej napisałem, z pokorą podchodzę do każdego maratonu, ale i tu mam pewien cel czasowy. Zobaczymy.
Na ten moment, muszę szybko wyjść z przeziębienia. Pewnie we wtorek wyjdę już potruchtać. Dobrze, że wczoraj jeszcze trenowałem, bo "wyrzuty sumienia" chyba wykończyłyby mnie:))
Z 2013 roku została nam jeszcze grudniowa wizyta w Toruniu na kolejnym półmaratonie św. Mikołajów. Pierwszy raz "robiłem" za pismejkera". Ale o tym następnym razem.
Pozdrawiam Was serdecznie.
Zygabiega



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz