poniedziałek, 17 lutego 2014

Pierwszy maraton...satysfakcja, łzy wzruszenia, chwila refleksji.

Początek roku nie zapowiadał tego co ziściło się w październiku ... jednak po kolei.
Podczas treningów majowych nie odczuwałem bólu kolana już prawie w ogóle. Postanowiłem więc, że odświeżę sobie emocje związane ze startami w zawodach. 2 czerwca 2012 wystąpiłem w I Biegu pod Górę w Dąbrówce Królewskiej. Trasa zróżnicowana, pierwsza 5-tka płaska, ale w sporym zacinającym deszczu, no a druga 5-tka oddała sens nazwy biegu...pod górę. Impreza trudna ale bardzo fajna, którą polecam.





30 czerwca 2012 roku "patriotycznie" po raz kolejny wziąłem udział w grudziądzkim biegu. Zorganizowany przez MORiW wraz z Akademią Biegania I Bieg Trzech Plaż wiedzie dookoła jeziora Rudnickiego. Dystans 7-mio kilometrowy pozwala na uczestnictwo mniej zaawansowanych biegaczy, którzy na mecie mogą poznać "smak" indywidualnego zwycięstwa ze swoimi słabościami i radość z zawieszonego medalu na szyi
Ta impreza biegowa na stałe zapisana jest w moim kalendarzu startowym.








Przyszedł lipiec. Trenowałem uważnie, pilnie. Obserwowałem swoje gnaty :), które na szczęście nie odmawiały posłuszeństwa. We wcześniejszym wpisie nie wspomniałem o jednym istotnym fakcie. Kontuzja z początku 2012 roku wyeliminowała mnie z planowanego startu w maratonie w Toruniu. Tam chciałem spotkać się z królewskim dystansem po raz pierwszy. Niestety wspomniana kontuzja skutecznie przesunęła to przedsięwzięcie. Jednak w wakacje po kilku treningach stwierdziłem, że tak...przyszedł czas na to wyzwanie. Zapisałem się na Maraton w Poznaniu 14 października 2012 r. Namówiłem także serdecznego kolegę Armina na tą decyzję i rozpoczęło się odliczanie.
Podczas przygotowań dwa razy pokonałem trasę 30- sto kilometrową. Po raz pierwszy po treningu, jak się zatrzymałem z ogromnym bólem nóg, to nie wyobrażałem sobie tych kolejnych ponad 12-stu km. Ale powiedziałem sobie, że dam radę, że można.
Po drodze kolejne zawody, czysto treningowo pokonałem 10 km podczas Biegu Bronka Malinowskiego we wrześniu. Tradycyjna impreza, która powinna być bezwzględnie "zaliczona" przez grudziądzkich, i nie tylko, biegaczy.





Czas biegł co raz szybciej. 13 października pojechaliśmy do Poznania.  Tomir, Adam, Armin z Tancią i ja. Wieczorem odebraliśmy pakiety startowe. Rozlokowaliśmy się po umówionych noclegach. Koszulki, plastry, agrafki, buty, wszystko wieczorem starannie przygotowane. Sprawdzaliśmy każdy szczegół. Spałem dobrze, lecz czujnie. Przenocowaliśmy z Arminem u jego Przyjaciół w Swarzędzu, za co bardzo dziękuję w tym miejscu raz jeszcze. Obudziliśmy się o 6 rano. Start wyznaczony był na godzinę 10-tą. Wczesne śniadanko, trzy tosty z dżemem, słodka jak cholera herbata:) i staranne ubranie się.
Wyjechaliśmy chyba około 8.30. Chcieliśmy się jeszcze rozgrzać. Czułem już duże zdenerwowanie, emocje.
Po drodze spotykaliśmy co raz więcej biegaczy. Rozgrzewka... i wybiła godzina 10ta.
Wystartowaliśmy dość spokojnie. Od początku założyliśmy że biegniemy na 4 godziny i trzymaliśmy się zdyscyplinowanie czasom na pasku "4 godziny maratonypolskie.pl", które założyliśmy sobie na nadgarstki.
Każde kolejne 5 kilometrów w dobrym tempie, do kolejnych punktów z wodą, izotonikami, bananami, czekoladą, zamykaliśmy przysłowiową "piątką". Czuliśmy się bardzo dobrze. Na 14 kilometrze widzieliśmy jak ratownicy medyczni klęczą nad biegaczem. Sądziliśmy, że facet przesadził z tempem i "odcięło Mu prąd". Byłem na mecie w szoku dowiadując się, że ten Pan nie żyje. Zmarł...stał z nami na starcie, marzył tak jak ja...zmarł... :(


Nie wiedząc co się stało na trasie, biegłem dalej. Pojawiło się oznaczenie 30 km. Powiedzieliśmy sobie z Arminem, że wbiegamy w nieznane. Były to kilometry, których nigdy wcześniej nie pokonywaliśmy. Ale dawaliśmy rade. Z każdą minutą co raz bardziej wierzyłem, że dobiegnę. Na 35 km stała Pani z napisem BÓL JEST WAŻNY. Ubawiła mnie do łez, a hasło to jest jednym z moich ulubionych. Zmęczenie przyszło na jakimś 38 kilometrze. Trasa była lekko pod górkę, a moje nogi ważyły z tysiąc kilogramów... jednak zacisnąłem zęby. Spojrzałem w górę. Panie daj mi siłę...Za kilka minut oznaczenie 40 km, 41 km...tu siły wróciły. Wiedziałem, że dam radę, że spełnię moje marzenie.
Meta 4:06:25 netto....radość, ulga, łzy wzruszenia, satysfakcja.





Czułem się wspaniale. Zadzwoniłem natychmiast do domu, do rodziców. Wszyscy mi gratulowali, jednak przede wszystkim cieszyli się, że mnie słyszą, bowiem w mediach głośno już było o tragedii z trasy.

Zostałem maratończykiem. W wieku 35 lat pokonałem dystans, który półtora roku wcześniej wydawał się nieosiągalny. Co ja mówię, kosmiczny!!!!!
Kolejne dwa, trzy dni chodziłem ...wolniej, dziwniej...ale przeszczęśliwy!!!!
Armin, dziękuję Ci, że podczas mojego pierwszego maratonu towarzyszyłeś mi. Zaszczyt to dla mnie.
Pozostawiam teraz Was z Waszymi marzeniami...Pamiętajcie, że są osiągalne...ja 14 października 2012 roku swoje marzenie osiągnąłem.




A w kolejnej odsłonie, zostawimy na chwilę historie i zapoznam Was ...z Rzeźnikiem:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz